Tytuł: Kocham Nowy
Jork
Tytuł oryginału:
J'adore New York
Autor: Isabelle
Lafléche
Wydawnictwo:
Literackie
Data wydania: lipiec
2013
Liczba stron: 388
Tematyka: Literatura
współczesna, zagraniczna
Ocena: 6/10
Praca to nieodłączny element ludzkiego życia. Zapewnia człowiekowi
źródło utrzymania, życiową satysfakcję oraz bezpieczny
byt. Nie zawsze jednak zawód, jaki wykonujemy, jest tym o
którym marzyliśmy. Nie raz i nie dwa okazuje się, że
podjęta profesja jest naszym przekleństwem i w żaden sposób
nie daje nam spełnienia. Nawet jeśli początkowo wydaje nam się,
że jest inaczej.
Zafascynowana modą trzydziestoletnia prawniczka z Paryża po sześciu
latach pracy w lokalnej kancelarii wreszcie dostaje awans i zostaje
przeniesiona do fili korporacji w Nowym Jorku. Tutaj Catherine ma
szansę się wykazać umiejętnościami i zaangażowaniem, wszystko
po to aby otrzymać nominację na „partnera”, wymarzoną posadę
każdego prawnika. Jednak, aby tego dokonać bohaterka musi
bezwzględnie poświęcić życie prywatne na korzyść kariery zawodowej. Czy
jednak praca w pełnej przekrętów i intryg kancelarii jest
tym, co Catherine zawsze chciała robić?
Choć
z tyłu okładki znajdziemy wiadomość jakoby „Kocham Nowy Jork”
można byłoby porównać do słynnego „Pamiętnika Bridget
Jones” czy też znanego serialu „Ally McBell”, ja byłabym
raczej zdystansowana do tego typu informacji. Rzeczywiście może
występują drobne podobieństwa, na podstawie których
wysunięto owe wnioski, jednak i tak bohaterka powieści Helen
Fielding wciąż
pozostaje bezkonkurencyjna. Isabelle Lafléche z pewnością
musi jeszcze popracować nad swoich literackim warsztatem, ażeby
osiągnąć poziom dorównujący jej angielskiej koleżance po
fachu.
Początek
książki dla przeciętnego czytelnika może wydawać się odrobinę
nużący, występuje w nim bowiem typowy prawniczy żargon, który
raczej nie należy do nadzwyczaj interesujących. Co więcej liczne
fragmenty mówiące o tym, ile to czasu bohaterka nie spędza w
swojej kancelarii, w pewnej chwili stały się wręcz usypiające.
Całe szczęście w odpowiednim momencie akcja należycie się
rozkręciła i wciągnęła mnie bez reszty. Dodatkowo całym sercem
pokochałam przyjaciela i zarazem asystenta Catherine, Rikasha. Bohater ten wniósł do
utworu wiele humoru i zabawnych wątków.
Sięgając
po „Kocham Nowy Jork” byłam przygotowana na małą lekcję mody.
W recenzjach, które dane mi było czytać, wielokrotnie
spotykałam się z opiniami jakoby panujące trendy były jednym z
głównych tematów, pojawiających się w książce.
Tymczasem mody znajdziemy tu tyle co kot napłakał. Od razu widać,
że autorka raczej nie jest na czasie z trendami. Inaczej z pewnością
uraczyłaby czytelnika jakimiś wyszukanymi opisami ubrań bądź
stylizacji bohaterki. Aczkolwiek jedyne przedstawienia stroju kobiety
ograniczają się do określeń typu: „czerwony kostium Diora”,
„turkusowa torebka” i oczywiście zachwytów innych postaci
nad jej niezwykle gustowną aparycją. Cóż za bogata
szczegółowość! Dodatkowo niesamowicie zirytował mnie fakt,
że praktycznie wszystkie zapierające dech w piersiach kreacje,
jakie już znajdziemy w powieści, musiały być kupione w sklepie
Diora. Jakby na świecie nie było innych projektantów!
Mimo
wszystko powieść Isabelle Lafléche jest bardzo absorbującą
historią, która bez wątpienia umili nam nie jedno wakacyjne
popołudnie. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko położyć się z
książką w promieniach słońca i oddać się przyjemnej lekturze.
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Literackiemu:
--------------------------------------------------------------------------
Przypominam również o WAKACYJNYM LOSOWANIU !
Przypominam również o WAKACYJNYM LOSOWANIU !
Ten typ powieści mnie nie przekonuje, ale że kiedyś, kiedyś lubiłam Ally McBell, to może pozwolę sobie na przerzucanie kartek w tej książce ;-)
OdpowiedzUsuńKsiążka raczej nie dal mnie.
OdpowiedzUsuńCzyli taka książka na rozluźnienie. Takie też są potrzebne. Zapamiętam tytuł, poszukam w bibliotece :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ocena jest raczej średnia, ale... być może sięgnię w przyszłości ; )
OdpowiedzUsuńLubię blogi z pasią, a Twoj właśnie taki jest!
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię, że masz takie zainteresowanie, które wymaga jednak trochę czasu:)
Pozdrawiam:)
Książka zdecydowanie nie dla mnie. Nie lubię tego typu historii. Nie absorbują mnie w żadnym stopniu. Może jedynie ten wątek prawniczy sprawiłby mi niejaką przyjemność...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco :)
To nawet lepiej, że nie ma sporo o modzie:) Książkę mam na półce, więc może się skuszę:P
OdpowiedzUsuńMam na półce, więc nie czytam recenzji, żeby się nie sugerować. Zobaczymy, jak mi się spodoba;)
OdpowiedzUsuńNie wiem co sądzić o tej książce. Może wydawać się ciekawa, ale chyba nie jest dla mnie :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałabym, chociażby dlatego, żeby zapoznać się z czymś lżejszym, niekoniecznie wymagającym bezgranicznego skupienia :)
OdpowiedzUsuńCzytałam już o tej książce i na razie powstrzymuję się od czytania. Poczekam, może jeszcze zapał mi przyjdzie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJakoś nie jestem do niej przekonana. Zobaczymy, może jak trafi w moje ręce jakimś cudem to przeczytam. :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie lekkie lektury, ktore sa idealne na wakacje.
OdpowiedzUsuńMi się książka bardzo podobała, prawniczy żargon i Dior mnie nie irytował ;)
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie. Mnie w każdym razie przekonałaś swoją recenzją i mimo kilku niedociągnięć chce przeczytać tę książkę.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko może być ciekawie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Zobaczymy, może przeczytam :) Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńKsiążka raczej nie w moim typie, chociaż skoro porównują ją do "Pamiętnika Briget Jones" to może warto sięgnąć? Nawet jeżeli autorka jeszcze nie dorównuje stylem pisania wspaniałej Angielce ;)
OdpowiedzUsuńLubię książki, w których można znaleźć trochę opisów mody, dlatego już się ucieszyłam, a tu okazało się, że tej mody w "Kocham Nowy Jork" tyle, co kot napłakał. Szkoda.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś... :)
OdpowiedzUsuńZawsze miałam ochotę przeczytać tą książkę :) Livresland.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńMyślę że mam kilka książek które bardziej wolałabym przeczytać :)
OdpowiedzUsuńLubię taką literaturę zabierać ze sobą na plażę, albo czytać leżąc w łóżku po całodziennej górskiej wędrówce. Ale niestety, łapię się na tym, że wszystko porównuję do B. Jones właśnie. I tym sposobem okropnie rozczarowała mnie np. "Piąta aleja" - do tego stopnia, że pamiętam jedynie imię bohaterki ... i nic więcej...
OdpowiedzUsuńNa razie mam za dużo innych książek do przeczytania, ale nie wykluczam, że kiedyś sięgnę właśnie po tę książkę. W końcu coś trzeba czytać, wylegując się nad basenem :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńGdyby przypadkiem wpadła mi w ręce pewnie bym przeczytała, ale specjalnie szukać tego tytułu nie będę :)
OdpowiedzUsuńJest w tej książce coś ciekawego,ale raczej po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym przeczytać tę książkę, ponieważ czytałam wiele pozytywnych recenzji na jej temat:)
OdpowiedzUsuń